
Do napisania tego tekstu skłoniły mnie komentarze do pierwszego wpisu tutaj autorstwa Marcina Flinta. Ucieszyłem się – zawsze chciałem taki temat poruszyć, czy też przedstawić swój punkt widzenia, bo też coraz rzadziej nadarza się możliwość spotkania i rozmowy w większym gronie. Społecznościówki z pozoru dają taką możliwość, która potem często tylko szkodzi, bo forma wpisu i komentarzy jest na tyle ograniczona, że zawsze pozostawia wiele niedomówień, co mnie osobiście przeszkadza i gniecie gdzieś wewnątrz.
Kiedy tylko pojawił się pierwszy link z hasłem „Marcin Flint specjalnie dla skwer.org” przeczytałem pierwsze komentarze: „Flint? Nie przeszkadza Wam jego miłość do Gurala i Pablopavo?”. Tutaj pies pogrzebany jest, że nie. Przede wszystkim chciałbym zaznaczyć, że takich ludzi nam brakuje w Polsce, ale jest to problem młodego wieku naszego wolnego Państwa. Takich, czyli potrafiących napisać o muzyce od niemal samego mainstream`u, poprzez reggae, rock, aż po głębokie otchłanie undergroundu jak Skwer. Dziennikarzy muzycznych, którzy pomimo wywodzenia się z danego gatunku nie skreślają pozostałych, traktują hip-hop równie poważnie co rock, metal czy inne rytmy trafiające do szerszego grona słuchaczy.
Sednem moich przemyśleń jest jednak dystans i otwartość. Rozdrabnianie czerni i bieli na jak najwięcej odcieni szarości, przy czym stosować należy tę defragmentację w stosunku do ludzi, starając zachować odpowiednią barwę dla siebie. Czy (nawet jeśli było by to zgodne z prawdą) uwielbienie dla twórczości Pablopavo powinno skreślać kogoś z listy ludzi godnych zaproszenia do felietonistyki na łamach tej strony? W jaki sposób może to być jedyne kryterium do oceny wartości czy też zdolności pisarskich jakiejkolwiek osoby? Rozumiem, jesteśmy ambitni, oryginalni, na weselu tańczymy tylko do Nirvany. Kiedyś o mało nie zostałem odrzucony z grona kandydatów starających się o pewne stanowisko tylko dlatego, że chcąc podkreślić wartość osobowości i kreatywność wspomniałem, że zajmuję się muzyką i to jeszcze rapem. Na szczęście ktoś chciał wysłuchać reszty tego, co miałem do powiedzenia. Dziwiłem się jednak, że część mojego prywatnego życia może mieć taką siłę w ocenie mnie jako profesjonalisty. Podobnie rzecz ma się w naszym przypadku. Czy sentyment czy też słabość do twórczości Gurala i Tedego robi z Flinta płytkiego człowieka i jednocześnie pokazuje, że stawia on sobie obu wspomnianych MC za autorytety i utożsamia się z treścią ich utworów? Widzę to wręcz odwrotnie – cieszę się, że osoba, która tak dobrze zna i często ceni nasz przeciętny grunt rapowy potrafi dostrzec, docenić i pomimo sporadycznych rozmów wyczuć atmosferę panującą w pozostającej gdzieś na peryferiach muzyki i sztuki grupie przyjaciół.
Inną rzeczą jest bardziej obiektywne czy też otwarte spojrzenie na artystów. Czy odmówić można warsztatu Donguralesko, inteligencji Tedemu, czy zarzucić na przykład tandetę Pablopavo? Moim zdaniem to, co skreśla ich z naszych playlist to raczej wtórność, przekładanie ilości nad jakość, czy też mniejszą dbałość o formę, z uwagi na swoją pozycję, czy kredyt zaufania odbiorców. Dodatkowo artyści chcą pełnić swoje role zawodowo i z bólem nieraz patrzę czy słyszę jak stałość dochodów usuwa w kąt twórczą świeżość, czy też wymusza działania populistyczno – komercyjne. Niestety, rynek muzyczny jest trudny, ciężko w nim o stabilność, a odejść w zapomnienie nadzwyczaj łatwo. Raper robiący sobie roczną przerwę, dla załapania spokoju ducha i odzyskania świeżości i weny, od razu każe mi przełożyć tę sytuację na własne podwórko, czyli gdybym ja wystąpił o rok urlopu bezpłatnego, mając na utrzymaniu dziecko, kredyt mieszkaniowy i kilka innych, stałych wydatków i wyruszył w świat w poszukiwaniu odpoczynku. Szalenie odpowiedzialne, czyż nie? To sprawia, że muzycy trzymają się ściśle wytyczonych ścieżek, łamią ideowe zasady nieraz dumnie wykrzykiwane do mikrofonu, nas spotyka zawód. Nie zmienia to jednak faktu, że posiadają pewne umiejętności, które kiedyś nas fascynowały, a czasem i dzisiaj potrafią wywołać uśmiech na twarzy i podziw. Nie zabiera to im inteligencji i artystycznej wrażliwości.
Skończyłem płytę. Pomimo „klątwy” jak zabawnie ujmuję sytuacje, przez które przeszedłem zanim dotarłem do tego etapu. Jednym z kluczy do przezwyciężenia owej „klątwy” było zrozumienie paru zasad opisanych powyżej, nabranie dystansu i jasne zdefiniowanie swojej roli i oczekiwań. Tyle razy bowiem nie rozumiałem dlaczego przypadkowi odbiorcy nie chcieli postawić wraz ze mną treści ponad formę (określane jako „technikę” i „flow”) pomimo, że konfiguracja proporcjonalnie odwrotna była u innych akceptowana a nawet chwalona. Chciałem zmieniać świat, zmieniać rap – bzdura. Przecież ta muzyka w swoim masowym wydaniu niesie głębsze wartości sporadycznie. To moje podejście było tutaj złe względem niej, a nie jedyne słuszne. Wyraźnie rozdzieliłem swoją twórczość, (działanie hobbystyczne – dla własnej satysfakcji) od peletonu polskiego hip hopu, z koncertami, ciuchami, konkursami i zawodem raper. Pozwoliło mi to na pełną niezależność twórczą, napisanie tekstów o rodzinie, uczuciach i czymkolwiek zechcę, ale także zupełnie bez oczekiwań sięgać po rodzimy hip hop jak tylko mam ochotę posłuchać po raz tysiąc pierwszy jak Gural plecie bzdury w stylowy sposób. Nie oczekuję od owego peletonu niemal nic. Wykasowałem 95% durnego żalu, żeby z uśmiechem i akceptacją słuchać, a z całkowitym spokojem tworzyć co chcę. O dziwo efekty są nad wyraz lepsze niż mogłem się spodziewać.
Nie podoba mi się refren w „A” z Sztuki Naiwnej Cruza i Zaspała, nie podzielam „uwielbienia” rytmów a`la Sepultura u Kidda, nie przepadam za rzucaniem nazwiskami filozofów, teoretyków itd., które często uskutecznia Wyraz. Lubię włączyć klip Gurala, bawi mnie Okoliczny Element, nie czytam regularnie i nie przeczytałem wielu klasyków. „DADA” to świetny materiał, cenię dokonania Cruza, nikt w polskim rapie nie wywołał u mnie takich emocji tekstami jak Kidd, bardzo lubię rozmawiać z Wyrazem. Jestem zwykłym kolesiem, otwartym na ludzi, cieszę się, że mogę współtworzyć Skwer – grupę różnych osobowości, bywa, że o sprzecznych poglądach, ale połączonych jakąś ideą. Nie jest ona w żaden sposób zdefiniowana, ale każdy wewnątrz chyba ją czuje.
Kecaj