Damian Kowal
2020 was a hell of a ride. Dua Lipa okazująca się albańską nacjonalistką, Fiona Apple powraca po latach, a stężenie dziesiątkowości wywala poza skalę, umiera wiele znanych postaci, z których najboleśniejsze dla mnie były śmierci Mory Kante, Manu Dibango, Floriana Schneidera, Eddiego Van Halena, Genesis P-Orridge. Odwołane festiwale, zamknięte sale koncertowe i CEO Spotify twierdzący, że muzycy powinni wcześniej wstawać i grać lepsze progresje akordów.
Prawie cztery miesiące spędziłem na pracy zdalnej, więc miałem dużo czasu na słuchanie muzyki. Mój imperatyw muzyczny kazał mi grać do oporu lo-fi hip hop beats to be sad by czy new age’owe kasety z latach osiemdziesiątych, z tytułami w stylu „Healing Sounds For Young Ones” i delfinami na okładkach. Mimo to tegorocznych wydawnictw ogarnąłem około dwustu pięćdziesięciu, co jest całkiem ładną liczbą, ale zapamiętam na pewno cztery pozycje. Oto one:
The Microphones – Microphones in 2020
Przyznam, że wiadomość o powrocie The Microphones przyjąłem bez większego entuzjazmu; pomijając wydanie pod aliasem Mount Eerie „Crow Looked at Me” twórczość Phila Elveruma nie wywoływała we mnie większych emocji. Nieznane były mi tego powody, bo jestem wielkim fanem amerykańskiego folku rozumianego jako gitara akustyczna plus śpiew, a Jason Molina i Jackson C. Frank mają szczególne miejsce w moim sercu. Z jakiegoś powodu, wpisujący się i współtworzący tę tradycję w sposób wybitny i znaczący, Phil Elverum nie zdobył mojego zainteresowania.
Długo zbierałem się do lektury „Microphones in 2020”, aż w końcu wybrałem najgorszy możliwy moment – środek dnia pracy w biurze, gdy do zrobienia była masa rzeczy. Nie popełniajcie mojego błędu; „Microphones in 2020” to zdecydowanie nie jest album do słuchanie w trakcie czegoś. Phil ma tutaj do powiedzenia ważne rzeczy o sobie, życiu i całej reszcie, więc żeby cokolwiek z tego zrozumieć, trzeba poświęcić mu całą uwagę.
Gwarantuję wam jednak (słowo admina peja muzycznego!), że na trzy kwadranse będziecie mieli z głowy cały świat, gdyż muzyczny pamiętniko-esej Elveruma pochłania od pierwszego dźwięku gitarowego wstępu. Muzycznie jest to rzecz dość prosta – kilka ogniskowych akordów, do których powoli i po kolei dołączają partie innych instrumentów, ale nie o to tutaj chodzi. „Microphones in 2020” jest wyznaniem, radykalnym otwarciem się na świat, próbą zmierzenia się z tragedią istnienia. Nie bez powodu używam słowa „tragedia” – Phil Elverum trochę w życiu przeżył, co zawarte jest nie tylko w samym tekście, ale również warstwie wizualnej. Jeżeli szykujecie się do pierwszego odsłuchu, odpalcie to na YouTube, gdyż film (wizualizacja?) obrazujący „Microphones in 2020” sporo wam dopowie.
Piękna płyta, cóż powiedzieć więcej. Chciałbym kiedyś osiągnąć stopień wrażliwości Phila i jego umiejętność zamykania wielu sensów w jednym zdaniu.
Yves Tumor – Heaven to a Tortured Mind
To, co Tumor zrobił z tego utworu w „Gospel for a New Century” mógłbym grać w kółko; nie wyobrażam sobie lepszego startu – ekscentryczny wajb, samplowana sekcja dęta i wpadające w ucho wokale to zdecydowanie świetny sposób, żeby przykuć uwagę słuchacza od samego początku. Podobnie rozpoczynało się poprzednie wydawnictwo Tumora, „Safe in the Hands of Love”, ale tamta płyta wybrzmiewała zupełnie inaczej. „Safe” było trzeszczące, charczące, zdecydowanie industrialowe w rytmice i dobrze środków, „Heaven” z kolei jest słoneczniejsze. „Heaven” jest też znacznie bardziej glamowe niż poprzednik; gdybym miał używać metafor wizualnych, powiedziałbym, że „Heaven” to kolorowe pióra, a „Safe” to cyberloki.
Tumor idzie w kierunku kiedyś wskazanym przez Prince’a, ale obiera swoją własną ścieżkę. Jest w tym albumie coś cyberpunkowego (chyba nie sposób uciec od takiego skojarzenia), ale nie jest to cyberpunk zimny; brzmienie całej płyty jest niezwykle ciepłe i przywodzi na myśl dobre chwile z ukochaną osobą w ciemnym klubie. Od klubowych konotacji również nie mogę uciec podczas odsłuchu, ale nawet nie będę próbował, bo wiem, że utwory z tej płyty świetnie wybrzmiałyby z ciasnej, ciemnej przestrzeni, w sobotni wieczór, ze sztucznym światłem odbijającym się od szklanych ścian. Nie wiem jak wy, ale ja gram „Heaven” na ripicie.
Pink Siifu – NEGRO
Nie wiem, czy to jest jeszcze hip hop, ale od czasu sukcesu Death Grips, a później clipping (żeby wspomnieć tylko o najbardziej oczywistych wykonawcach industrialowej odmiany rapu) hip hopem może być chyba wszystko. Choć Pink Siifu jest raperem i nagrywał klasycznie rapowe płyty (vide wydane również w 2020 „FlySiifu’s” z Fly Anakinem), ale hip hop w „NEGRO” pobrzmiewa gdzieś w tle jako inspiracja i punkt odniesienia, ale nie jest pierwszoplanowym środkiem wyrazu.
„NEGRO” to muzyczna dekonstrukcja Stanów Zjednoczonych 2020 roku – policyjna przemoc, setki tysięcy ofiar COVID-19, bezprecedensowy kryzys gospodarczy (ponad czterdzieści milionów bezrobotnych), przeboje z wyborami (świat zastanawiający się, czy urzędujący prezydent NAJPOTĘŻNIEJSZEJ DEMOKRACJI ŚWIATA zaakceptuje porażkę i opuści urząd bez interwencji wojska), największe od lat protesty, akty skrajnie prawicowego terroryzmu, paradowanie z bronią na ulicach, silne oddziaływanie teorii spiskowych i negacja opartych na nauce zaleceń – a to tylko początek listy!
W tak intensywnych czasach nie ma miejsca na szeptane piosenki, trzeba napierdalać. „NEGRO” to trzydzieści siedem minut punkowego wygrzewu, metalicznych trzasków, free jazzowych solówek. Wszystko charczy, warczy, krzyczy – zupełnie jak czasy, w których przyszło nam żyć. Jeżeli przyjemność sprawiało wam Death Grips, „NEGRO” was nie zawiedzie. Jeżeli nie przeszkadza wam hałasowanie i lubicie grindcore, „NEGRO” to album dla was.
36 & zaké – Stasis Sounds for Long-Distance Space Travel
Choć rozum podpowiada mi, że prędzej zagrzejmy planetę na śmierć i utoniemy w śmieciach, to jednak mam nadzieję, że uda się nam wyruszyć na podbój Układu Słonecznego, Drogi Mlecznej czy Wszechświata. Wiem, że na przeszkodzie w realizacji kosmicznych wojaży stoją czas oraz prawa fizyki, ale dobrze jest czasami pomarzyć, nie?
Ktoś mógłby powiedzieć, że „Stasis Sounds” to kolejny z setek nieinwazyjnych ambientów; dźwiękowa tapeta, muzyka do krojenia pomidorów – i będzie mieć rację. Nie da się ukryć, że „Stasis Sounds” gra na znanych już patentach; rozwleczone do granic możliwości plamy, nieostre, ale na tyle wyraźne, że da się wyczuć, że tu bazą były smyczki, tutaj jakiś klawisz. Jest to prawda – „Stasis Sounds” może brzmieć jak tysiąc innych dronów.
Cruz/Wix Collina
nthng – Hypnotherapy
Magiczno-kosmiczna podróż przez gatunki i wbrew szufladkom. Ambientowe pasaże, klimatyczne techno, rave`owa wjeba. Album, o którym było głośno już w dzień premiery i zasłużenie.
The Very Polish Cut-Outs Sampler Vol. 7
Seria The Very Polish Cut-Outs jest dobrze znana wszystkim miłośnikom polskich staroci. Winylowe wydawnictwo z reworkami, remixami i editami klasyków wielokrotnie odkurzało przeboje sprzed lat, by wymienić tylko hit Maanam – Chce Ci Powiedzieć Coś (Old Spice Edit). Na najnowszej części Cut-Outsów porwał mnie acidujący rework Jestem Twoim Grzechem Izabeli Trojanowskiej poczyniony przez wrocławianina Dyyune. Klimat opór.
Kev Koko – 1st Of July
Dopiero co wypuszczonym singlem Kev Koko kolejny raz wytycza kierunek rozwoju tanecznej elektroniki. I choć jest to ‘przebój’ w pełnym tego słowa znaczeniu, to jakimś cudem nie traci on na świeżości. Sentymentalne synthy, nawiązania do wracających lat 80., wokal tak ckliwy jak potężny, sprawiają, że nie mogę się od niego uwolnić i katuję daily od dnia premiery. W gratisie klip zachowany we wschodnioeuropejskiej estetyce i wybita jedynka Kevina, berlińczyka pochodzącego z Polski.
Rafał “Raph” Samborski
Aesop Rock – Spirit World Field Guide
Największe rozczarowanie w związku z tym albumem to fakt, że szumnie zapowiadany koncept jest tu ledwie zarysowany, a sama płyta ma o wiele bardziej składankową budowę niż “Skelethon” i “The Impossible Kid”. Na dodatek singiel “The Gates” nie do końca mnie przekonał, szczególnie po wszystkich ostatnich rzeczach od Aesop Rocka, które kupowałem od razu niemal w całości bezkrytycznie. Na szczęście w toku całej płyty utwór sprawdza się o wiele lepiej.
“Spirit World Field Guide” to kolejny etap Aesa w stawianiu się coraz bardziej przystępnym brzmieniowo raperem oraz producentem. Niekoniecznie tekściarzem, ale to nikomu przecież nie przeszkadza. Bo pierwsza frajda ze słuchania ostatnich albumów to – owszem – wsłuchiwanie się w progres flow Aesop Rocka oraz te nieziemskie bity, które w dalszym ciągu czerpią garściami z dziedzictwa Def Jux. Ale osobną rzeczą jest siedzenie po nocach z geniusem na monitorze i rozkminianie wersów. W dalszym ciągu to niesamowite, że mimo hermetyzmu, jaki swoją twórczością otacza Ian, znajduje miliony słuchaczy na całym świecie. A może to jest właśnie przyczyną jego sukcesu?
coals – docusoap
Widziałem coals na żywo na Off Festival 2018 i przyznam: niewiele z tego pamiętam oprócz tego, że… było w porządku. Ale kiedy patrzę na to, co robili muzycy wówczas, a co robią aktualnie, mogę powiedzieć, że to zupełnie inny zespół.
“docusoap” to pop przefiltrowany do reszty przez wrażliwość wywodzącą się z internetowej fantomowej nostalgii za latami dziewięćdziesiątymi. Z jednej strony jest w tym coś przerysowanego, memowego, objawiającego się między innymi w estetycznych, czasami wręcz ironicznych nawiązaniach do czasów, gdy jedynymi konsolami, na które mogliśmy sobie pozwolić, były Pegasusy i Commodore’y. Z drugiej zaś strony to muzyka przepełniona poczuciem osamotnienia, izolacji, nieumiejętnością radzenia sobie z emocjami, tęsknotą za bliskością i poczuciem strachu – doskonale odzwierciedlane jest to zarówno w warstwie lirycznej, jak i tekstowej.
Trochę tu dream popu, trochę trip-hopu, trochę inspiracji mikrogatunkami, które równie szybko pojawiają się, co znikają. A do tego Kacha Kowalczyk, która stała się jedną z najciekawszych alternatywnych wokalistek na naszym rodzimym podwórku. Naprawdę niewiele tu powodów do narzekań.
Astrokot – Astrokot i przyjaciele z odległych krain
Astrokota pierwszy raz usłyszałem dzięki uprzejmości nieistniejącej już Oficyny Trzech Szóstek, kiedy to w jej sublabelu, Przesadzie, wyszła ambientowa epka artysty. I cholera, to było tak dobre, że aż trudno było uwierzyć, iż nie trafiło do głównej linii wydawniczej Trzech Szóstek. Z Astrokotem współpracę rozpoczął Opus Elefantum Collective, by ten mógł po raz kolejny zmiażdżyć mi mózg. W jak najbardziej pozytywny sposób, jakby ktoś pytał.
“Astrokot i przyjaciele z odległych krain” to mimo zaledwie pięciu utworów, pozycja niesamowicie złożona. Czerpie garściami ze skwaszonego do reszty rocka psychodelicznego, a miejscami wręcz kąpie się w resztkach narkotyków wypływających do kanałów z dawno opuszczonych berlińskich squotów. W “Walcu Orbitalnej Ośmiornicy” trafimy na garść niesamowicie smacznego free jazzu, a czuć tu też transcendentalne inspiracje dojrzałymi okresami twórczości Pharaoha Sandersa czy Alice Coltrane.
Moja topka tego roku i z pewnością najbardziej niedoceniony album, jakie dane mi było słyszeć przez ostatnie 12 miesięcy.
Kidd
Conway the Machine – From King to A GOD
W tym roku starałem się na bieżąco sprawdzać wszystko co wypuścili raperzy z ekipy Griselda i mimo to nie udało mi się zapoznać ze wszystkim. Ilość dobrego (!) materiału jaki regularnie wypuszczają jest przytłaczająca. Chciałem otworzyć to podsumowanie jedną z wielu płyt z ich obozu, które katowałem w tym roku. Wybrałem “From King to a GOD” Conwaya. Griselda dominuje i miażdży wszystko w rapie w US obecnie jeślii chodzi o coś o czym zapomniało wielu raperów już dawno – autentyczność, bliskość ulicy i bardzo dobre pisanie. Gdybym miał włożyć w tę podsumowanie jeszcze inne LP Griseldy z 2020 byłyby to Westside Gunn “Pray for Paris” i Benny The Butcher “Burden of Proof”. Tu tu tu tu!
Busta Rhymes – Extinction Level Event 2: The Wrath of God
Nie wiem ile w tym wyborze mojego wskrzeszonego psychofaństwa Busta Rhymesa z czasów jego pierwszych kilku płyt solowych a ile wyważonej oceny. Ale mam to w dupie ogólnie, tak powinien brzmieć komercyjny rap. Każdy kawałek buja głową, każdy kawałek jest o czymś i w każdym kawałku Busta pokazuje jak dobrym jest raperem. Bawi się flow, bawi się odniesieniami do klasyków rapu, jest zaangażowany, jest na bieżąco. To wszystko współgra i tworzy 77 (!) minut ponadczasowego hip-hopowego albumu. Goście i producenci też robią robotę.
Freddie Gibbs & The Alchemist – Alfredo
Pewnie już teraz co roku będę miał Freddiego w podsumowaniu roku. W zeszłym “Bandana” w tym “Alfredo”. Muzycznie, lirycznie i wykonawczo piękne.
Skyzoo – Milestones
Konceptualny album o byciu ojcem i byciu dzieckiem jednocześnie. Temat niby typowy, ale podejście odświeżające. Bardziej refleksyjnie z lotu ptaka patrząc w przeszłość. O tym czym jest bycie ojcem i o przekazywaniu tego z pokolenia na pokolenie. No i piękna rapowa interpretacja jazzowego klasyka Horace’a Silvera ‘A Song For My Father’ też wbija się w pamięć. Płyta tak przyjemna, że aż przytuliłem CD, bo wiem że da się tego słuchać w kółko jeszcze długo po premierze. Na CD też w zawartych na nim wersjach instrumentalnych słychać bogate aranżacje bitów z żywymi (a nie martwymi) instrumentami.
Denzel Curry & Kenny Beats – UNLOCKED
Denzel Curry jest królem. Ta płyta jest mistrzostwem. Obejrzyjcie cały filmik.
Homeboy Sandman – Don’t Feed the Monster
Ten album całkowicie wyprodukowany przez Quelle Chris’a jest kwintensencją rapu dla dorosłego mężczyzny, który na co dzień nie strzela do policji ani nie sprzedaje fufu. Homeboy Sandman z właściwym dla siebie poczuciem humoru i dystansem rozlicza się ze swoimi traumami i słabościami aby na koniec wyjść z tego zwycięsko kolejnym albumem. Obejrzyjcie cały filmik.
digan
Coraz bardziej zmęczony jestem życiem w świecie, w którym wszystko wymaga emocjonalnego wzmożenia, uwagi i debaty. Dlatego moim postanowieniem na ten rok jest nie mieć opinii.
Oranssi Pazuzu – Mestarin Kynsi
Bo bardzo lubię takie apokaliptyczne gitary.
Idlles – Ultra Mono
Bo bardzo lubię takie wkurwione gitary.
Bartees Strange – Live Forever
Bo bardzo lubię takie eklektyczne albumy.