„ Dzieci nie mają butów, ale mają karabiny, / Giną bez skutku, bo żyją bez przyczyny”
Jimson, Umrę młodo, 2008
Powody są dwa. Pierwszy, mniej istotny: Jimson powrócił parę miesięcy temu z nowymi utworami. Choć nie czuje się w nich tej magii, co jeszcze w ostatniej oficjalnej epce Ucieczka z wesołego miasteczka (2011), to i tak pewne wydarzenie, przynajmniej dla nieco starszych słuchaczy. Drugi – ważniejszy: skończyłem niedawno czytać monumentalny (716 stron) reportaż Martína Caparrósa Głód (2015, polskie wydanie: 2016). Niby o czymś innym, ale argentyński autor nie epatuje obrazami niedożywionych dzieci z Nigru, Indii, Bangladeszu, Sudanu Południowego, Madagaskaru czy nawet z własnego kraju. Zamiast tego tłumaczy strukturalne przyczyny głodu na świecie. Jak to się dzieje, że mimo że nasza planeta rodzi plony zdolne do wykarmienia 12 miliardów ludzi (i, nie zapominajmy, wszystkich współzamieszkujących ją zwierząt), dziś – gdy jest nas 8 miliardów – prawie jedna ósma przedstawicieli gatunku Homo sapiens głoduje?
Odpowiedź jest złożona, ale sprowadza się – cóż za niespodzianka! – do neoliberalizmu: traktaty o „wolnym” handlu, który wolny jest tylko dla jednej ze stron, Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy narzucające reguły postępowania gospodarczego, zagrabianie ziemi, dobroczynność pogłębiająca problem zamiast go rozwiązywać (na ten temat zobacz też: Ha-Joon Chang, Źli Samarytanie. Mit wolnego handlu i tajna historia kapitalizmu, 2008, polskie wydanie: 2016), walka o suwerenność żywieniową w świecie postępującej katastrofy klimatycznej (Chińczycy, Koreańczycy, Saudyjczycy wykupujący za bezcen miliony hektarów ziemi w Afryce po to, by produkować tam żywność dla własnych obywateli; zachodnie korporacje robiące to samo w białych rękawiczkach), neokolonializm uprawiany pod przykrywką poszanowania praw do samostanowienia państw, które nawet nie są państwami (wyrysowano ich granice od linijki w czasach kolonialnych, tak że dziś żyją w nich członkowie rozmaitych, nierzadko skonfliktowanych od stuleci plemion), wspieranie przez tak zwany wolny świat lokalnych kacyków, przewrotów, dyktatur wojskowych tylko po to, by położyć łapę na bogactwie Afryki. Tak, bogactwie. Afryka to kontynent niezwykle obfity w strategiczne surowce naturalne: ropę, kobalt, koltan, złoto, srebro, diamenty… Nie będę po raz kolejny propsował Saula, ale weź sprawdź Coltan As Cotton. Albo, nie wiem, jakiś hollywoodzki Blood Diamond czy Hotel Rwanda.
Tym samym wracamy do Jimsona. Gdy pierwszy raz usłyszałem te wersy, zrobiły na mnie piorunujące wrażenie, ale nie mogę powiedzieć, że je zrozumiałem. Miałem wtedy 19 lat i – patrząc z perspektywy – nikłe pojęcie o świecie. Wiedziałem, że istnieją w nim dziecięcy żołnierze. Nie wiedziałem, że broń, z której się zabijają, pochodzi z tak zwanego wolnego świata. Wiedziałem – mgliście – że giną bez skutku, choć nie byłem w stanie pojąć, dlaczego tak zwany wolny świat na to wszystko pozwala. Wierzyłem, że gdy Stany Zjednoczone rozpoczynały w 2003 roku wojnę w Iraku, chodziło o obalenie dyktatora (cóż z tego, że wcześniej przez wiele lat wspieranego), a nie o geopolityczne interesy: kontrolę nad złożami ropy, bez której nie byłoby dominacji USA nad światem. Zastanawiałem się, o co chodzi w tezie „żyją bez przyczyny”. Dziś wiem, że przyczyną jest olbrzymia śmiertelność dzieci w tak zwanym Trzecim Świecie (co to w ogóle znaczy? Powinniśmy chyba w końcu przestawić się na bardziej adekwatny termin – globalne Południe). Żeby choć jedno z nich przeżyło, matka musi urodzić pięcioro, sześcioro, siedmioro, ośmioro…
Dlatego gdy słyszę tezy o przeludnieniu, otwiera mi się nóż w kieszeni. Neomaltuzjaniści – zwolennicy teorii Thomasa Malthusa, zgodnie z którą geometryczny przyrost demograficzny stanowi główną przyczynę nędzy – mają prostą odpowiedź na bolączki tego świata: jest nas za dużo. Nie mówią nam jednak, że monokulturowe pola w Afryce, w Argentynie, w Brazylii i gdzie tam jeszcze uprawia się nie po to, by wytworzyć żywność dla ludzi, ale po to, aby plonami faszerować przemysłowo hodowane zwierzęta. Brzmi to brutalnie, ale świnie, kurczaki, krowy nie wykarmią ludzkości. Ludzkość rywalizuje z nimi o owoce Ziemi. Jeśli potrzeba ci przypisu, proszę bardzo: Philip Lymbery, Farmagedon. Rzeczywisty koszt taniego mięsa (2014, polskie wydanie: 2015). Nie usłyszysz też od wielbicieli Malthusa, że choć za nadmierny przyrost naturalny odpowiadają najbiedniejsi, to ich wpływ na klimat i ekosystem Ziemi jest praktycznie żaden. Jak pisze Ewa Bińczyk, „emisje gazów cieplarnianych jednej szóstej ludzkości (najuboższych) wynoszą zero” (Epoka człowieka. Retoryka i marazm antropocenu, 20118, s. 97). Jeśli natomiast wszyscy chcielibyśmy żyć jak Amerykanie, nie starczyłoby nam nawet 5,5 planety. Ci, którzy twierdzą, że jest nas za dużo, nie powiedzą ci też, że choć skandalicznie wielu ludzi musi sobie radzić za mniej niż dolara dziennie, statystyczny Polak marnuje 247 kilogramów żywności rocznie. 247. Był kiedyś taki zespół, łatwo ci będzie zapamiętać. Wiedząc to wszystko, powtórz – jeśli nadal masz czelność: jest nas za dużo.
„Dzieci nie mają butów, ale mają karabiny”. W terminologii literaturoznawczej powiedziałbym: dychotomia. W terminologii moralnej… nie wiem, skurwysyństwo? Jak inaczej nazwać to, że bogatym państwom tak zwanego wolnego świata wojny w Afryce i na Bliskim Wschodzie (na razie tam, kto wie, gdzie niedługo) po prostu się opłacają? Że aktywnie finansują one rebeliantów z tej czy innej strony, tę czy kolejną „ludową armię wyzwoleńczą”, tego czy kolejnego „zbuntowanego generała”? A co, jeśli powiem ci, że Niger – jedno z najbiedniejszych państw świata – posiada drugie na świecie pod względem wielkości złoża uranu, ale – tak się składa – ich wydobyciem zarządza francuska firma Areva (a – tak się składa – ze wszystkich państw świata akurat Francja jest liderem produkcji energetyki jądrowej)? Co, jeśli powiem ci, że w 2007 roku ówczesny prezydent Mamadou Tandja chciał uniezależnić wydobycie od Francuzów, w związku z czym w ciągu paru dni odsunięto go od władzy w wyniku zamachu stanu, zaś rok później prezydentem Nigru został inżynier pracujący dla Arevy? Co, jeśli powiem ci, że takie historie to codzienność? „Dzieci nie mają butów, ale mają karabiny, / Giną bez skutku, bo żyją bez przyczyny”.
Mógłbym zająć się innymi wersami Jimsona, może nawet aktualniejszymi. Powiedzmy: „Siedziba świętych, gdzie? To filia, / Wasz Bóg was nauczył, co to pedofilia?” (Nie ma Boga, 2006). Myślę sobie jednak, że ta sprawa jest już głośna (chciałem napisać: „wystarczająco głośna”, ale nie, nie ma w tym przypadku czegoś takiego jak „wystarczająco”). A o dzieciach rodzących się bez powodu, umierających bez następstw w jakimś, notabene zapomnianym przez boga, kraju wciąż nie wiemy, nie chcemy wiedzieć.
Patryk Szaj
„Wersy dają do myślenia” to cykl, w którym Patryk Szaj rozwija swoje refleksje na temat pojedynczych wersów z utworów rapowych. Nie są to interpretacje, ale luźne przemyślenia pod pretekstem poszczególnych linijek, zmierzające nieraz w dość nieoczekiwanym kierunku. Tytuł cyklu nawiązuje do słów XX-wiecznego filozofa Paula Ricoeura: „symbol daje do myślenia”. Zgodnie z nimi symbol nie podlega jednoznacznej interpretacji, ale raczej „przemawia” w konkretny sposób do konkretnej osoby, aktywizuje intelektualnie, pobudza do namysłu. Tak też działają – a przynajmniej powinny działać – wersy.